Zlot był, jak co roku wiosną. Cza było być! No i co zrobisz? Nic nie zrobisz…!
Wiosenny Zlot Recona 2017, jak niektórzy grozili, był jubileuszowy, dziesiąty, czy dwudziesty. Zresztą, co za różnica? :)
Tegoroczna impreza miała różnić się od poprzednich tym, iż miała mieć bardziej aktywny charakter. Czyli stanowcze „nie” dla siedzenia na miejscówce i grzania odwłoka przy ogniu ale szwendanie się po bliżej określonym dalszym terenie. Żeby udziwnić, Organizator w postaci JE Kopka wymyślił łażenie po Załęczańskim Parku Krajobrazowym lub opcjonalne popłynięcie Wartą z punktu A do punktu B. Albo i jedno i drugie w pakiecie.
Nie wiem komu przeszkadzała dotychczasowa formuła Zlotów czyli siedzenie na dupie, picie drogich alkoholi oraz spożywanie w dużej ilości mięs, a nawet warzyw warsztaty rzemiósł różnych oraz różne rozwijające naszą pasję gry i zabawy ale przegłosowano „aktywny” Zlot…
Nie zawaham się tego powiedzieć – po to człowiek wymyślił koło, żeby można było sobie tu i ówdzie samochodem podjechać! I po co to komu wiosłować, czy iść na nogach? Przecież od tego można się spocić! Ale OK, dobra, demokracja zadziałała i stało się co się stało. I się nie mogło odstać.
Termin zaplanowano na dni 21-23 kwietnia. Na listę wpisało się niemal 40 człowieków. Tiaaa…
Do tej pory frekwencja zawsze boleśnie weryfikowała listę Zlotową. Ale po kolei…
Dla mnie Zlot zaczął się zaraz po wyjściu z fabryki w czwartek, 20 kwietnia. Wybiegłem, dosiadłem mój szybki dupowóz i szybko przemieściłem się do miejsca mojego zamieszkania w celu zabrania zestawu biwakowego wciśniętego do drogiego plecaka o pojemności 75 litrów, niewielkich rozmiarów torby oraz pagajów z egzotycznego drewna w ilości szt. 2 luzem. Zarzuciwszy na garb plecak i – uwaga tu trudne słowo – wziąwszy w kończyny górne pozostałe graty ruszyłem szybkim marszem na dworzec kolejowy Skierniewice. Piękny budynek dworca oddalony jest od mojej ziemianki około 1.5 kilometra. Całą tę wyprawę odbyłem bez problemów oraz przygód wszelakich. Nieźle! Informację o dwudziestominutowym opóźnieniu mojego ciapągu InterCity przyjąłem na miękko – miałem chwilę na ustabilizowanie oddechu i kołatania pompy krwioobiegu. Punktualnie 20 minut po czasie podjechał szybki ludziowóz PKP, który przetransportował zarówno mnie jak i moje graty na dworzec Warszawa Wschodnia. Czas podróży – 57 minut. Zacnie.
W Wawie na cargo czekał już na mnie Waldek Jurek, kochany Jurek. Rach-ciach, szybki powitalny niedźwiadek i dużym czołgiem prujemy na jego metę na Targówku. Tam W. Czc. Agnieszka J. poczęstowała nas pysznym obiadkiem, po skonsumowaniu którego szybkim krokiem udaliśmy się z powrotem do wozidła celem przemieszczenia się do pięknej miejscowości Raciąż. Dotarliśmy tam około osiemnastej. W planach było zabranie pływadeł w postaci 5 szt. canoe i 5 kajaków. Żeby nie było łatwo przyczepa powitała nas kapciem. Podnośnika brak więc był surwiwal. Z surwiwalem my za pan brat, szu-szu-szu – 15 minut i po sprawie. Pozostało nam tylko załadować canoe i kajaki i podjechać do centrum Raciąża po zupełnie nieobcego pasażera o niezwyczajnym pseudonimie artystycznym Parthagas. Po załadowaniu na przyczepę jego kanady byliśmy gotowi do drogi.
Godzina dwudziesta druga, start! Do przebycia niecałe 300 000 metrów.
Po drodze bez złych przygód. Jedynie bolesne tankowanie oleju napędowego grubo obłożonego akcyzami oraz miłe dla brzuszka podkarmienie Orlenowymi chujdogami.
Na miejsce – bazę Zlotu – Nadwarciański Gród dotarliśmy lada chwila po drugiej w nocy. Piździło chłodem. Było kilka stopni poniżej zera i jeszcze na to wszystko oprócz dwóch czy trzech niedobitków czekał na nas kolega Bubel. No co zrobić?? Nie pomalujesz… Szczęście w nieszczęściu, że poczęstował jakimś całkiem niezłym alkoholem.
Nad ogniskiem wisiał spory kociołek z mało wykwintnym żarciem – taki miszmasz – nie wiadomo czym, na bogato przyprawiona kapusta z kawałkami martwych zwierząt tucznych oraz drobiu. Opieprzyliśmy tego ze dwa kilo i po krótkich pogaduszkach i uproszczonych biwakowych zabiegach higienicznych udaliśmy się pod pobliską wiatę celem uprawiania mojego ulubionego hobby – spania.