Z okazji moich okrągłych, czterdziestych urodzin w dniach 10 – 12 stycznia w okolicach Skierniewic odbył się bal charytatywny mający na celu wspomożenie przygłodzonego, ubogiego solenizanta.
Na bal zaproszone zostały wyłącznie znamienite osobistości – m. in. ksiądz Mateusz, Kuba Wojewódzki, premier Tusk z małżonką, Krzysztof Jerzyna ze Szczecina czy Robert Bazi B. z Łomży ale ze względu na zapewne rozmaite, ważne okoliczności przyrody długo nie odpowiadali na zaproszenie zacząłem więc gorączkowo poszukiwać jeleni, którzy naniesliby mi prezentów.
Sporo ludzi wiedziało co się święci, przestali więc odbierać telefony, odpisywać na maile, a na Twarzoksiążce ukrywali swój status udając że nie istnieją. Jeden nawet świrował przez miesiąc, że jest w Australii!
Podstepnie ogłosiłem więc, że będzie fajna leśna impreza. Chwyciło! :)
Siana za bardzo akurat nie miałem, w zasadzie to zawsze brak, VIPy miały nie pojawić się zrezygnowałem więc z Szeratona i za dwanaście złotych i cztery pęczki kopru wynająłem jakąś chałupę na zadupiu. Było miejsce na ognisko, był opał, były nawet łózka (sic!)! No luksusy jak ta lala. :)
Na iwent zgłosiło chęć uczestnictwa około 25 szt. człowieka. Przybyli. Zaczęło się dziać.Ciężko mi wszystko opisać, bo działo się dużo i naokoło, a ja tylko jeden jestem więc nie ogarniałem wszystkiego. Lepiej może komiks opowie.
Na miejscówkę dotarłem w piątek około południa. Towarzyszyli mi Grigor, Bubel, Slaq i MichalN. Pomocniki. :)
Z miejsca ogarnęliśmy miejsce na ognicho i uruchomilismy produkcję prawdziwej grochówki.
Po chwili dotarli na miejsce Jurek i Blambek. Ściemniało się, pozostało więc tylko odpalić przygotowane ognisko. Poszło od jednego krzesiwa.
Gadu-gadu i pojawiła się Ekipa Łódzka z pasażerami z Gdyni, czyli: Boguś zwany Rajmundem, Witek oraz Dżoana Apo z Tomaszem. Obok butelek, które czekały na gości pojawiła się beczułka.
Chwilę później zjawili się pozostali goście w tym warszawiak, ubiegłoroczny okrągły solenizant Puchal.
…no i niestety Śląsk. Tak więc zaczęło wrzeć.
Doktor Hejty „Pantera” Wariat tym razem zamiast stalowej zabójczej butelki miał coś ledwo zmiękczającego – Lenor. Naprawdę zacny trunek! Smakowało wszystkim!
Gdyby akcja z Lenorem działa sie w amerykańskiej telewizji padłoby coś w rodzaju:
„UWAGA popierdoleńcy – w tym programie biorą udział profesjonaliści – nie próbujcie tego robić sami w domu”
Było wesoło.
Prezenty były, wywiady…
Trochę pofruwałem!
No i podarki. Zacne. Tak jak koledzy przypuszczali stanął mi. Nie posrałem się jednak mimo że cisnęło naprawdę ale tylko dlatego, że gospodarzyłem i musiałem trzymać fason.
Jak wyglądałby gospodarz w zasranych gaciach??
Było bardzo dużo śmiechu, zabawy i wygłupów. Gdynia przywiozła Diabelskie Śledzie – straszliwe kurestwo! Na trzeźwo nie do przyjęcia!
Trzeźwych jednak namierzyć było nie sposób.
Wśród trunków zacnych i mniej zacnych pojawiały się perły – tu wino Bieszczady.
Trener RRB (Reconnetowa Reprezentacja Bokserska) GawroN prezentował arkana tej sztuki. Walka losowych zawodników miała odbyć się później, spontanicznie.
Starło się łódzkie z zachodnio-pomorskim. Remis był.
Doktor rwał niewiasty na bajerę i urok osobisty ale tym razem przede wszystkim na futro z jaguara czy innej pantery.
Ognisko żyło 24 godziny na dobę i niemal bez przerwy darło ryj.
Tu Mr Doczu w loży VIP.
Nie wiem jak na trzeźwo, bo znamy się kilka lat ale nigdy nie spotkaliśmy się po trzeźwemu ale człowiek ten fałszuje i grając i śpiewając. Ale on tak chyba musi. I da się wytrzymać.
Były tańce.
Rozmowy, żarty…
Pieczenie kiełbadronów.
Romantyczne pieśni…
…również do kiełbasy zwyczajnej po 13,50 zł za kilo gramów.
Była miłość…
…mam talent…