Kilka dni temu zaplanowałem kolejny wypad do lasu. Przede wszystkim po to, żeby zresetować się ale również: odpocząć od kompów, ruszyć dupę na powietrze, podwędzić się w dymie ogniska, zjeść, pierdnąć, posprzątać i wrócić do domu. Udało się wszystko, a nawet więcej.
Do wypadu zaprosiłem wielu znajomych. Jako że nikt za mną nie przepada, każdy wykręcał się jak mógł: praca, rodzina, pęknięta czaszka, hemoroidy, etc. Dwóm się nie udało – lub – obstawiam raczej, nie byli trzeźwi w chwili deklaracji uczestnictwa. Prawdopodobne jest również to, że nie do końca u nich z głową w porządku. Dołączyli więc Cziko i Szuwar.
Sobota, 9 lutego, 7:00 – start! Temperatura otoczenia: -10°C.
Zima w lesie piękna jest ale my tam nie poszliśmy dla przyjemności. Do realizacji było kilka pomysłów i skutecznie się za ich realizację zabraliśmy.
Na pierwszy ogień poszedł ogień. Rozpaliliśmy ognisko. Start z krzesiwa. Poszło bez problemów, choć samo ognisko nie było „na bogato” gdyż opał był przemarznięty i wilgotny.
Chwilę później ku naszemu (mojemu i Cziko) zaskoczeniu Szuwar rozwinął kram i oznajmił, że skoro trudni się handlem obwoźnym, to może i tu coś sprzeda. Asortyment nie był bogaty ale za to niemal wyłącznie perły: maść na porost poroża z moszny renifera, peklowane nietoperze, butelki PET wypełnione powietrzem z Giewontu, itp.
Ja kupiłem sobie przeterminowane agrafki z Poznańskiej Fabryki Gwodzi Sp. z o.o. w likwidacji, a Cziko knebel i szesnaście kilometrów sznurka do snopowiązałki. Szuwar skasował po Bożemu, po czym zwinął kram i powiedział, że idzie na przerwę. Czikowski próbował namówić Szuwara, by ten aktywnie brał udział we wspólnym pieczeniu Zwyczajnej Kruchej na ognisku, ten jednak rzekł, że kiełba mu zwisa. Nie kłamał.
Szuwar spędził na hamaku kilka godzin po czym pojawił się niespodziewanie w pobliżu przygotowanego przez nas gara z jajecznicą z cebulą. Mimo, że konsumował zachłannie i ze smakiem wydaje mi się, że nie przypadła mu do gustu.
Cóż poradzić – las to nie agencja towarzyska – wszystkim nie dogodzi. My jednak staraliśmy się bardzo – oprócz rzeczonej jajecznicy z cebulą, czy bardziej może cebuli z jajecznicą serwowane były: herbata, kawa z mlekiem, fasolka po bretońsku. Czyli cały zestaw łakoci na porządne sranie.
Sranie jednak nie następowało. Z nudów dzieci – Szuwarski i Czikowski – wzięły swoje zabawki i turlały się po śniegu. Ja w tym czasie podniecałem ognisko popierdując sobie przy tym radośnie.
Podczas zabawy leżący pod sosną Cziko nie zauważył w porę pędzącego na tytanowej hulajnodze nieszczepionego borsuka. Chciał uskoczyć ale było za późno – tępe i zarazem twarde jak rosyjski bagnet AK47 koła hulajnogi śmignęły po czikowskiej pęcinie gruchocząc stare kości.
Tu bohatersko zaprezentował się Szuwar udzielając surwiwalowej pierwszej pomocy ortopedycznej – Cziko był uratowany.
Mijały kolejne godziny. W tym również godzina policyjna ustalona z matkami, żonami i kochankami – czternasta. Niechętnie zabraliśmy się więc za realizację ostatniego ale najtrudniejszego zadania – lepienia Bałwanka – Strażnika Lasu. Zadanie tak jak i wszystkie poprzednie zostało wykonane w 110%. Bałwanek – Strażnik Lasu był jak ta lala. Teraz już tylko pospiesznie posprzątaliśmy pierdolnik, który wokół poczyniliśmy i żwawym krokiem podążyliśmy w kierunku zaparkowanej kilka kilometrów dalej limuzyny, która zawiodła nas z powrotem do cywilizacji.
Fajnie było!
Cziko, Szuwar – dzięki za towarzystwo i do następnego!! :)
Na deser filmy Szuwara