W ostatni weekend maja odbył się RECON Mały Zlot 2013. W tym roku obozowaliśmy z dzieciakami w okolicach Sieradza, nad jeziorem Próba.
Po kolei: Dla mnie cały Zlot zaczął się nietypowo. Mój starszy syn Patryk był akurat na wycieczce szkolnej w Krakowie, miał wrócić do domu w piątek późnym wieczorem. Wymyśliłem więc sobie, że młodszego Aleksa zabiorę do siebie w czwartek, a w piątek wieczorem Patryka odbiorę z autokaru w okolicach Grójca.
Plan zakładał czwartkową podróż pociągiem wraz z Aleksem. Między innymi dlatego, że Młody mając już lat 9 nigdy nie jechał koleją. :)
Akcja była szybka – PKP – Skierniewice – Warszawa – Białystok i z powrotem Białystok – Warszawa – Skierniewice. Na miejscu byliśmy późnym wieczorem.
W piątek po akcji odbicia syna z autokaru rozwrzeszczanej dziatwy dołączył do nas Patryk i mieliśmy komplet. W sobotę pobudka około piątej i o szóstej rano w strugach deszczu pakowaliśmy się do czołgu. Pogoda była naprawdę hardkorowa – najzwyczajniej zmokliśmy nosząc klamoty do samochodu.
Podejrzewam, że między innymi z powodu pogody frekwencja na Zlocie nie dopisała. :P
Spakowani spotkaliśmy się po drodze z drugą Skierniewicką załogą (Paweł oraz Hubert, Karol i Kuba) i nówką sztuką autostradą A2 polecieliśmy w kierunku Sieradza. Nadmienić w tym momencie muszę iż im bliżej byliśmy miejsca docelowego niebo przejaśniało się.
Na miejscu byliśmy po ósmej. Nie padało! Zastaliśmy tam, koczujących już od piątku: Gawrona z Zuzią, Bubla, Rzuf’a i mojego forumowego syna Grigora. Wkrótce po nas na miejsce obozowania dotarł Kopek z Mikołajem aka Ministrem. Czyli sprawdzona w każdych warunkach ekipa!
Prace obozowe przebiegały sprawnie i szybko.
Na Mały Zlot zabrałem ostatnią butelkę kwasu chlebowego własnej produkcji. Spróbowali wszyscy, nawet dzieci. Nikt się nie porzygał. Nawet – koniec świata – wszystkim smakowało!
Kopek zapewnił rozrywkę w postaci wyrzutni PET’ów.
No i Gawron zabrał się za to, czym nam już wcześniej groził – za pieczonki. Mało kto wiedział co z tego wyjdzie ale to co wyszło zadowoliło wszystkich nad miarę! :)
Gawronowe pieczonki wszyscy wciągali jak ciepłe kluchy.
O dziwo, okazuje się, że dzieci podczas obozowania pochłaniają nie tylko wyszukane, wydumane i kombinowane potrawy ale żrą byle co, cokolwiek – zwykłą kiełbę z ognia czy zupę wciągają aż miło. :)
Mój nowy nabytek – wykopany gdzieś z piwnicy i podtuningowany zwykły stalowy czajnik wystąpił jako „Professional Outdoor Kettle Tactical Plus Stainless Steel Limited Edition” i przez trzy dni zagotował ze dwa jeziora wody. Herbaty było do oporu!
Dzieciaki ochoczo bawiły się w prace ziemne. Przypadkowo wyszło im ognisko „Dakota Fire Hole”. Same wykopały, same rozpaliły i nawet same upiekły sobie na tym ogniu kiełbę.
Starsze wiekiem i rozumem dzieci w postaci Grigora, Bubla i Rzuf’a pozazdrościło dzieciom młodszym najwyraźniej i postanowili oni pokazać im jak się poprawnie buduje i jak korzysta się z bezdymnego rodzaju ogniska Dakotów.
Na poniższej rycinie Rzuf demonstruje poprawnie zbudowane, działające i bezdymne Dakota Fire Hole.
Gawron urządził całkiem zielonym mini warsztaty z rozpalania ognia. Zarówno dzieci młodsze jak i część starszaków ze dwie godziny słuchały Gawrona jak prosiaki grzmotów. :)
Na kolejnej stronie: węże z ogniska, kajak z brzozy i folii ogrodniczej i inne cuda-wianki…