Czego to się w życiu nie robiło… W zasadzie to czego się nie robiło. Robiło się to i owo. I tamto. I owamto. Taaak… No, ale są jeszcze zajęcia których nie miałem okazji się imać. Nigdy jeszcze nie byłem setwardesą na ten przykład. Ze względu jednak na to że nogi mam bardziej jak rzymski legionista niż jak Monika Belluci, języki obce moje kulawe, a aparycja chama w dresie, odpuszczę.
Kowalem nie byłem! O! Tego trzeba było spróbować, tym bardziej że kolega mój Parthagas kuźnię sobie kompletuje. Jeszcze zanim cokolwiek o tym wspomniał już mnie namówił! :)
W ostatni więc piątek miesiąca listopada zamiast kościół nawiedzić – ja niewierny dyliżansem swym bordo z kopyta ruszyłem na północ parę minut po południu. Grubo po południu. Jakieś cztery godziny. Lada chwila po osiemnastej byłem w mieście Mławie.
W Mławie jak to w Mławie – najlepiej przy kawie. No ale ile można bajerować, jak tam piec zimny stoi samotnie?? Po rozpakowaniu się więc, wypiciu kawuni i godzinnym bajerzeniu o pierdoletach udaliśmy się z kolegą do pomieszczenia zaadaptowanego na kuźnię, gdzie ja miałem proszę państwa aparat Zorkę Pięć.
I zrobiłem kilka zdjęć.
Tradycyjnie więc mniej gadania, więcej obrazków będzie, czyli Foto Komiks.
Uruchamianie paleniska to fajna zabawa. Najpierw masz małe ognisko w pomieszczeniu, później zasypujesz to węglem drzewnym z koksem, jak już chwyci węgiel odpalasz dmuchawę i sssrruuuuuu – masz kupę dymu, iskier, efektów świetlnych, etc.
Mimo tego że wentylator zapieprza powietrze robi się gęste od pyłu. :)
Jak już paliwo załapie i będzie pięknie świeciło gorącem pakujemy weń kawałki stali. Najlepiej jakiejś konkretnej, nie takiej z pierwszej łapanki.
Wskazane są np. stare pilniki rodzimej produkcji (te nowe z gównoliny się nie nadają), pocięte resory od Żuka tudzież innego Tarpana, obręcze łożysk i tym podobne ciężkie gadżety.
Jak już nasza stal podgrzeje się konkretnie możemy zacząć właściwą zabawę. Czyli wyciągamy z paleniska interesujący nas gorący, metalowy wihajster iii….
…finezyjne napieprzamy młotem w rozżarzoną stal! Oczywiście napieprzać należy w ten sposób, żeby z kawałka metalu nóż powstał. Tak więc nie jest to robota dla ludzi bez polotu… :)
Kolega Parthagas kuźni liznął już co nieco, doświadczenia trochę już ma. Całkiem piękne cacka sobie do tej pory powykuwał. Szacun, prawdziwy rzemieślnik!
Po całej zabawie przy palenisku i kowadle czas jest na szlify. Obrobione kuciem stalowe blanki po długim, spokojnym wychłodzeniu traktowaliśmy szlifowaniem na kilka sposobów. Dla zabawy, nauki, etc. Do tego celu używaliśmy szlifierki stołowej, kątowej, pilnika elektrycznego, jak i zwykłego ręcznego pilnika, czy piłki do obcięcia nadmiary materiału.
Po położeniu wstępnych szlifów w moim blanku wywierciliśmy otwory na piny.
Po tych wszystkich zabiegach nóż mój pierwszy na świecie został zahartowany w oleju. Po hartowaniu należało stal odpuścić, mimo, że ciężko byłoby jej udowodnić jakiekolwiek grzechy.
No i efektem całej mojej zabawy w kowala jest przedstawiony na poniższej rycinie blank noża ze stali węglowej. Wymiary – około – grubość 3mm, długość ostrza 120mm, całkowita 250mm.
Pozostaje mi jedynie oprawić ten drogocenny wyrób w drewnianą rękojeść, naostrzyć i dorobić do niego skórzaną pochewkę.
Znając życie w dwa tysiące szesnastym będzie na gotowo! :)
Na koniec kilka uwag i spostrzeżeń.
Kuźnia.
Kuźnia bardzo amatorska, kombinowana. Każdy preppers dałby radę taką kuźnię uruchomić niemal z byle czego.
Narzędzia.
Niewyszukane, nieprofesjonalne, tanie, podstawowe. Bez szału ale dało radę!
Technologia.
Standardowa, najprostsza. Wygrzewanie, kucie, szlifowanie, hartowanie, odpuszczanie. Wszystko w spartańskich warunkach, przy użyciu prostych, najprostszych rozwiązań. Tu polegałem na Parthagasie, bo ja naprawdę żadnego doświadczenia jeśli chodzi o kucie nie miałem. Kolega liznął temat, oczytany, po wielu godzinach praktyki, nauki, ćwiczeń, prób i błędów.
W tym miejscu chciałbym podziękować Darkowi Parthagasowi za zaproszenie, naukę i wspólną zabawę w kuźni. W czasie jednego wieczoru wykułem sobie mały nóż. Mały, a cieszy.
Pierwszy na świecie nóż wykonany przez maestro sztuki kowalskiej Marshalla. :D
Zabawa w kuźni jest fajna i ciekawa. Ale wcale nie taka łatwa jak się wydaje!
To tyle. Nie napiszę że wkrótce ale na pewno pochwalę się na blogu tym nożem gdy go dokończę.
PS.
Na drugi dzień zwiedziliśmy okolice Mławy – piękne same okolice jak i okoliczności przyrody – oraz wybraliśmy się na nocne biwakowanie w terenie.
Starzeję się, gnuśnieję, staczam. Przez dwa dni w ogóle wódki nie piliśmy i nie rozmawialiśmy o cyckach.