Aktualizacji ciąg dalszy. Dla urozmaicenia nie będzie po kolei. :)
Sierpień 2014 – spływ kanu jeziorami mazurskimi.
Jakoś zawsze ciągnie mnie na Mazury. Od dłuzszego czasu łaził za mną pomysł popływania z moimi chłopakami po jeziorach. Z pomysłu urodził się taki plan: kilka dni, spływ z północy na południe z finiszem na jeziorze Nidzkim. Na początku zakładałem 5 dni i jakieś około 80-100 km płynięcia ale rewizja planu spowodowana brakiem urlopu ograniczyła zakładany czas płynięcia do 3 dni, a długość trasy o połowę. Lajt więc.
Na spływ miałem się wybrać ja i moje chłopaki – Aleks, Patryk i Marcel. Ekipa więc sprawdzona w terenie ale ponieważ wydawało mi się, że im więcej luda tym weselej zapuściłem wśród bliższych i dalszych znajomych info o planowanym spływie z zaproszeniem do uczestnictwa. Odzew był spory i jak to często bywa skończyło się na gadaniu. Bo chęci zawsze są ale to czasu brak, to praca nie pozwoli albo żona. :)
Oprócz naszej, wyżej wymienionej czwórki (kanu szt. 2) startowali z nami Qazimodo z familią (jedno kanu) oraz Jurek z Olcią (jedno kanu). Czyli płynęliśmy czterema łódkami.
Dzień 1. Czwartek.
Na miejsce startu, do wsi Stare Sady w okolicach Mikołajek dotarliśmy w czwartek późnym popołudniem. Czekał tam już na nas Michał Qazimodo z familią w postaci własnej małżonki oraz dzieciaków dwóch.
Miejscówka startowa – Sun Port Przystań na Mazurach okazała się naprawdę fajna. Ogólnie jak się później okazało poziom jakości miejsc biwakowania na Mazurach w ciągu ostatnich lat wzrósł znacznie. Na przystani skąd startowalismy mieliśmy do dyspozycji czyste ubikacje, prysznic, miejsce do zmywania naczyń z zimną i gorącą wodą, etc. Czyli – poważnie od czasu moich młodzieńczych lat pozmieniało się na tyle, że się w dupie może poprzewracać – 20-25 lat temu jak na polu namiotowym była abisynka to już była baja… :)
Pogoda nie była bajeczna – co jakiś czas chlapał deszczyk ale na spokojnie rozbiliśmy namiot, wypiliśmy herbatkę i przekąsiliśmy co nieco…
Po ogarnięciu wszystkiego chłopaki zajęli się sobą, ja zaś trzasnąłem kawunię i czym prędzej zająłem się robieniem niczego. Tak jak ze wszystkim co piękne – nie trwało to długo.
Chłopaki w postaci Mądrego, Dużego i Kudłatego co chwila chcieli coś żreć. Zaserwowałem Jadwinkowe™ pierożki.
Tu dodam, że w trakcie całego spływu herbatkę i kawuńcię popijaliśmy dzięki serdeczności i stałej chęci do roboty niezawodnego Kelly Kettle (u mnie Scout), a żarcie grzaliśmy na dedykowanej nakładce KK Hobo Stove. Sprzęty te spisują się rewelacyjnie i szczerze je polecam!
Jezioro Tałty – widok z przystani.
Późnym wieczorem, a w zasadzie już w nocy dotarł do nas Jurek Grenland z Olcią. Przytargał on ze sobą nasze cztery łódki, jedna moja, jedna Jurka oraz dwie pożyczone od Radka.
I jeszcze coś na zakończenie dnia – ja rozumiem, że cywilizacja, postęp, luksus ale już wieczorne kino z leżakami nad jeziorem powaliło mnie na cyce. :)
Polecam więc (złotówki nie wziąłem ale upomnę się w przyszłości :) Sun Port Przystań na Mazurach