Tbilisi pod Skierniewicami.

W pierwszy weekend października miałem okazję posiedzieć w lesie, a w zasadzie na terenie byłego poligonu w Skierniewicach. Zaprzyjaźniona ekipa ASG – Czerwona Orkiestra – organizowała drugą odsłonę imprezy Wojna Olimpijska. Jako że sam ASG mnie nie pociąga ale już posiadówa i przebywanie w lesie jak najbardziej, zaprosiłem moich kumpli Bogusia i Grigora w celu dotrzymania mi towarzystwa oraz pomocy, ponieważ obiecałem CO, że ogarnę ogień oraz ogniskowe kiełbadrony dla głodnych dzieci wracających z pola walki.  :) Boguś z Grigorem dotarli do Skier w piątek po południu. Odebrałem ich z PKP niczym Jurek towar od Waldka z Cargo i zapakowaną po dach moją wierna limuzyną pognalismy w las. Tam na miejscu od rana ekipa CO ogarniała teren, rozwoziła i montowała swoje zabawki.

My – ekipa leśnych ludków – zajęlismy się zbieraniem opału oraz pichceniem. W planach były przede wszystkim rosołek i grochówka dla orgów oraz kiełbadrony dla wszystkich.

Piątkowy wieczór był chłodny, a w nocy przypizgało ok. -3oC. Korzystaliśmy z gościnności Czikowskiego, który zaprosił nas do skorzystania z załatwionego przez niego brezentowego apartamentu NS10. Kimalismy niemal jak w cywilizacji na łóżkach polowych. Do spania ułożliśmy się po pierwszej ale już koło drugiej mielismy pobudkę.

W obozie zjawili się znajomi znajomych z CO, którzy podstawili na miejsce sprzęt jeżdżący w postaci rosyjskiego wehikułu marki UAZ. Jako że w drugim czołgu, którym się mieli ewakuować było mało miejsca zostawili z nami na chwilę pasażerkę – miłą blondynkę policjantkę. To była jedna z najurodziwszych policjantek jakie udało mi się poznać, a z pewnością najfajniejsza, bo w przeciwieństwie do innych mandatu nie dała, a pogadała z nami jajcarsko, napiła się jak człowiek.   :)

Po tych krótkich odwiedzinach około trzeciej z powrotem trafiliśmy do NS-a w objęcia Morfeusza. Budziki nastawilismy na piątą, co uważam do tej pory za skrajny debilizm.  :)

Po dwóch godzinach spania na równe nogi zerwali się Boguś, Cziko i Grigor (popieprzeńcy). Ja i Damian zachowaliśmy resztki rozumu i postanowilismy pokimać do szóstej. Nie było nam jednak dane. Szumu narobił Boguś – rąbał drewno na ognisko i po kilku minutach tej roboty zaczął drzeć mordę i wyć z bólu. Najpierw myślałem, że robi sobie jaja, po chwili wiedziałem że nie – i tak oto w kalesonach po ciemku wyskoczyłem na zewnątrz by ujrzeć Bogusia leżącego na glebie trzymającego się za głupi łeb. Nad nim stali juz Cziko i Grigor. Oczami wyobraźni zdążyłem juz widzieć odrąbane palce, a teraz rozpieprzony sagan. Okazało się, że to tylko oko. No i nie uszkodziło się jednak. Spory kawałek drewna pieprznął Bogusia w czerep – konkretnie w łuk brwiowy i powiekę. I łuk i powieka rozcięte. Ale oko całe.   :)
Na twarzy bogusia od rana więc malowała się coraz bardziej okazała oraz fioletowa cipa.  :)

W ciągu godziny zaczęła się zjeżdżać ekipa CO, po kolejnych dwóch goście z całej Polski. Wszyscy z wyglądającymi na śmiercionośne zabawkami. Świeżo przybyli zajmowali się zaplanowaną zabawą, CO jej organizacją, a my, czyli ja, Grigor i Boguś ogarnialiśmy obóz, a w nim kuchnię, która miała zapewnić pozabawowy catering w postaci rosołku, grochówki i kiełbadronów.

I na tym minął nam cały dzień z przerwami na odwiedzenie terenu gry. Ja oczywiście nastrzelałem trochę fot, więc teraz długi komiks:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zabawa zakończyła się około siedemnastej. Catering nie zawiódł. Po żarciu i pożegnaniu gości Czerwona Orkiestra zabrała się za sprzątanie terenu i wieczorem zostaliśmy na poligonie sami. Obozowaliśmy sobie do niedzieli po południu.

Fajnie było, jak to zwykle w lesie bywa.  :)

Dodaj komentarz