Sobota, 22 kwietnia 2017.
Spływu dzień. Piękny poranek zakłócił głośny drób w postaci sztucznego wyjącego wściekle koguta. O siódmej rano!! Nie wiem kto obsługiwał tego kuraka ale ryzykował życie.
Szybkie śniadanie i przygotowania do spłynięcia.
Przy tym całym zamieszaniu nie zauważyłem, iż do mojej kanady ktoś podczepił porwanego najwidoczniej dla okupu Rabina Rabbita. Widocznie biznes nie wyszedł i ktoś się pozbył balastu. Polubiliśmy się z Rabbitem od strzała!
Wszystko szło cacy. Zwarci i gotowy czekaliśmy tylko na powrót ekipy logistycznej.
Po jej powrocie puściliśmy się na Wartę.
Było trochę śmiechu, co poniektórzy mieli trochę stracha ale ogólnie było fajnie. Wszyscy z uśmiechniętymi mordami parli do przodu.
Mimo, że naprawdę mocno piździł wicher!
W mojej kanadzie miałem pasażera-świeżaka Rajmunda. Ogólnie trasa była bardzo lajtowa, choć trochę zdziwiłem się naprawdę silnym nurtem Warty. Rzeka, w porównaniu do zeszłorocznej imprezy (II Polski Dzień Kanu) miała dużo wyższy stan, a nurt zapieprzał jak mały samochodzik.
Rajmund cykora miał jak stąd na Kamczatkę ale starałem się żeby nie było złych przygód. Później Rajmund vel Boguś trochę poluzował gumę w gaciach przez co cały wyluzował więc mniej się starałem i ze dwa kilometry przed metą w szybkim przybrzeżnym nurcie dachowaliśmy canoe.
Nie narzekam, nie powiem, że woda była chłodna, a aura słabo sprzyjająca kąpielom ale co zrobisz? Nie pomalujesz!
Udało się nam wyciągnąć z wody kanadę i wszystkie graty. Straty – kubek ładny (Marta – wybacz!!) – z którego to sobie łykałem zdobyczną kawunię. Odkupię!
Bez tragedii – niedrogi kubek to nie drogi nóż!! :)
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mamy dokumentacji wizualnej naszego wyczynu ekwilibrystyki wodnej…
Mokrzy i trochę przemarznięci dotarliśmy jednak do Nadwarciańskiego Grodu, gdzie już niemal wszyscy koczowali w pobliżu miejsca lądowania by obserwować spływanie osad przez konkretne w tamtym miejscu bystrze. Niestety wszyscy przepłynęli je książkowo i nie było w tym miejscu wywrotek.
Sytuację uratowali Ci co nie płynęli ale mieli chęć. Bubel & Blacku stanęli na wysokości zadania, dosiedli kanady i po kilku minutach driftowania po bystrzu pięknie pierdolnęli i cudnie!
No to już wszyscy byli w pełni szczęśliwi!
Tym oto miłym i radosnym akcentem pierwszy w historii Spływ Recona został zakończony!
Później już było tak jak zawsze, czyli szama, zacne trunki, śpiewy. Wszystko w znaczących ilościach.