Działo się. A że Zlot odbywał się na Śląsku – ziemi, która nosi naprawdę prawdziwych popieprzeńców działo się bardzo. :)
W podróż na miejsce imprezy wybrałem się ze stałą juz obsadą mojej limuzyny – Rajmundem i Grigorem. Drogi mieliśmy deko ponad 200 km czas ten spędziliśmy więc na rozmowach o życiu, religii, polityce, cyckach damskich oraz o fizyce kwantowej. I to wszystko na trzeźwo. Trochę też śpiewania było. Zaliczylismy krótki postój pod Jasną Górą na stacji paliw z MakDonaldem, gdzie limuzyna napojona została paliwem, a my zapchani fast fudem zalanym kawą i herbatą.
Ruszyliśmy dalej i po chwilach kilku byliśmy na miejscu. A miejsce to było piękne – wyspa na zbiorniku Pogoria IV. Pięknie, pięknie ale graty trzeba było tachać z parkingu do przeprawy prawie kilometr. :)
Później już szybko: przeprawa pontonem, rozbicie tarpów i jesteśmy gotowi! Rozbijalismy się juz po ciemku ale wszyscy byli szczęśliwi! :)
Zaczęło się oczywiście pogaduchami przy ogniu…
Gadanie, żarcie i przyjmowanie najróżniejszych płynów trwało do późnych godzin nocnych.
Rano, tak samo jak i wieczorem wszystko wydawało się abstrakcyjne. I było takie aż do niedzieli. :)
W sobotę z rańca po obozie szwendał się jakiś jelogawron.
Miał też coś z człowieka, bo pił. W zasadzie to pili wszyscy – ludzkie Pany znaczy się. Wszystko pili. A było tego naprawdę dużo, w niezliczonych formach i gatunkach. No ale cóż…
Picie to życie.
W piatek Ślunsk zaserwował wodzionkę. Znałem toto tylko z opowieści toteż spróbowałem. Samo dobro! :)
Zagryzało się cały czas wkładkami mięsnymi oraz innymi smakołykami w najróżniejszej postaci. Dobra było bardzo dużo!
Wszystko serwowane było w dużych ilościach. Głodny na bank nikt nie chodził. Każde podniebienie było zaspokojone!
Niektórym od tego wszystkiego mieszało się w saganie…
Inni mieli w zwyczaju przyjmować dobro sjestując na przemian.
Szwedzki stół chińskiej produkcji czarodziejsko zapełniał się tradycyjnym polskim dobrem. Zdarzały się również perły w postaci żarła z Ukrainy, Białorusi czy innych krajów śródziemnomorskich…
Stół raz po raz się zapełniał. Raz stał samotnie, to znów był oblegany. I tak przez trzy dni…
Całe to szemrane towarzystwo wariatów, szaleńców oraz mnie miło spędzało czas. Miło czyli na pogaduchach, siedzeniu przy ogniu, śpiewaniu i żartowaniu. Podczas tego Zlotu posypała się niezliczona ilość kawałów. Naprawdę ciągle widać było uśmiechnięte mordy reconetowców, czy wesołe twarze reconetówek. Bo kobiety też były!
Ogień jest piękny (oraz żar)…
Przy pomocy rąk własnych i Grigora obkarmilismy Mordy ciasteczkami cynamonowymi. Nie wiem czy smakowały czy nie ale Mordy zeżarły wszystko. Srania po tym nikt nie miał.
Zresztą odkażanie żołądków trwało non-stop.
Przy wieczornym ognisku trwała biesiada oraz występy taneczno-wolkalne.
Im później się robiło, tym uczestników ubywało. Czas na sen. A może właściwie tylko na drzemkę…
…by kontynuować zabawę.
Podczas imprezy świętowalismy dziesięciolecie Reconetu.pl. Nie zabrakło okolicznościowego tortu…
Śpiewy, tańce, hulanki trwały do rana…
Dalsze rewelacje na kolejnej stronie >>>